czwartek, 11 lipca 2013

Rozdział 51



                                                                  Podkład
                         W centrum handlowym po prostu był niezły tłok, choć było nawet wcześnie. Ludzie biegali w tą i z powrotem krzycząc, kłócąc się i denerwując, że czegoś jeszcze nie mają. Nie rozumiem takich ludzi, zamiast cieszyć się magią świąt, że można takie święto spędzić razem z rodziną, zjednoczyć się to oni martwią się ile to  muszą wydać i tylko narzekają. Osobiście kocham wigilię, składać sobie życzenia przy dzieleniu się opłatkiem, śpiewanie kolęd, widzieć tą radość na oczach innych kiedy otwierają swoje prezenty. Święta są po prostu czymś czym zbliżają do siebie członków rodziny.  U nas w tym roku spędzamy je po przyjacielsku i z rodziną. Dobra dość rozmarzania się! Trzeba kupić prezenty dla wszystkich. Po kilku godzinach szukania kupiłam dla wszystkich upominki.  W takich upominkach znalazły się płyty, śmieszne etui na telefon, T-shirt, gadżet do auta i wiele innych. Chodząc tak mocno zgłodniałam, a co to za zakupy bez  nie zjedzenia czegoś. Tak, więc udałam się do McDonalda oraz zamówiłam Happy Meal`a, a zabawkę oddałam małej dziewczynce, która siedziała z rodzicami nie daleko mojego stolika. Gdy już zjadłam, wzięłam swoje torby i udałam się w stronę wyjścia. Wychodząc przez obrotowe drzwi, zauważyłam zakapturzonego w ciemnych okularach chłopaka. Poczułam zimny powiew wiatru. Chwilę odetchnęłam i już chciałam ruszać w stronę domu, kiedy ktoś wyrwał mi moją torebkę i zaczął uciekać. Za chwilę za tą osobą poleciał ten chłopak, którego mijałam wychodząc. Byłam tak zaskoczona akcją, że stałam jak wmurowana w ziemię. Po chwili otrząsnęłam się i sama ruszyłam w pogoń.  Z tymi wszystkimi torbami z zakupami po kilku minutowej pogoni, dostając powoli zadyszki odpuściłam. Usiadłam na pobliskiej ławce i zaczęłam liczyć straty i przypominać sobie co znajdowało się w mojej torebce. Spędziłam na tej ławce może z pół godziny, gdy odpoczęłam i skończyłam użalać się nad stratą, skierowałam się do domu. Przeszłam już kilkanaście kroków, kiedy usłyszałam głos:
- Chyba powinnaś bardziej uważać. Czy to nie twoje ?- zapytał chłopak z galerii.
- Tak to moje. Fakt, powinnam bardziej uważać, dzięki za radę. Może w ramach podziękowań dasz zaprosić się na jakąś kawę ?
Chłopak od razu spoważniał, sama nie wiedziałam dlaczego. Nawet nie widziałam połowy jego twarzy. Gdyż zakrywał ją daszek jego full capa plus kaptur i ciemne okulary na nosie. Lustrowałam go wzrokiem jak nienormalna, ale miałam dziwne wrażenie, że go znam. Po chwili chłopak się zorientował, że mu dziwnie się przyglądam szybko odparł :
- Wystarczy mi jak następnym razem będziesz uważała. Wesołych Świąt!
- Ok już będę. Tak ogólnie to nad nami jest jemioła- cicho się zaśmiałam- Wiesz co to oznacza?
- Tak wiem, ale nie sądzę- nie pozwalając mu kończyć, pocałowałam go. Po chwili przestałam, odsunęłam się, spojrzałam się lekko zawstydzona, a on dokończył co mówił wcześniej- żeby to było odpowiednie.
- Przepraszam. To może jednak pójdziemy na tą kawę? - zapytałam
- Melody, sądzę, że nie powinniśmy. Nie znasz mnie.
Czy on właśnie powiedział moje imię? On mnie zna, wiedziałam. Szybkim ruchem zwaliłam mu nakrycie głowy i zdjęłam okulary. Ta osoba, która się kryła, nigdy bym się nie spodziewała, że to będzie ON. Szybko bez słowa, wzięłam od niego torebkę i pobiegłam w stronę domu. Na szczęście mnie nie gonił ani nic. Nie wiem co bym mu powiedziała. Naprawdę nie wiem. Justin należy do takich osób, przy których nigdy nie wiem jak się zachować. Wiem to dziwne, lecz ja tak mam. Biegnąc do domu czułam jak łzy napływają mi do oczu. Po chwili już leciały one po moich policzkach razem z tuszem. Gdy byłam już blisko z domu otarłam łzy i tusz z twarzy żeby rodzice nie pomyśleli znowu, że stało się coś złego. Wzięłam kilka głębszych wdechów, żeby się uspokoić i wtedy przypomniałam sobie o pocałunku. Nie wierzę w siebie po prostu. Jestem nienormalna, sama siebie zabijam od środka.
- Dobra dość. Muszę iść do domu i pochować prezenty- pomyślałam i tak też zrobiłam.
Gdy weszłam do budynku od razu rodzice zadawali mi tysiące pytań typu: jak się czuję, czy wszystko ok itp. Ja tylko odpowiadałam im skinięciem głowy lub pomrukiem. Po rozebraniu się z zimowej kurtki, szalika, czapki i butów, udałam się do swojego pokoju. Tam też głęboko w szafie schowałam wszystkie prezenty, a torebkę walnęłam w najdalszy kąt pokoju, nie chciałam na nią patrzeć, bo od razu miałam JEGO przed oczami. Gdy wszystko już wykonałam, wzięłam laptopa wysłałam mailowo życzenia świąteczne do rodziny i znajomych. Po czym udałam się do moich kochanych przyjaciół, którzy przesiadywali w pokoju Sam.  Z nimi poprawił mi się humor, lecz żadnemu z nich nie wspomniałam o  spotkaniu Justina. Chciałam to zostawić dla siebie, wiem, że teraz zachowywałam się samolubnie, ale bywa. Nie będę im zawracać nim głowy skoro nie chcę się ujawniać to ja za niego tego nie zrobię. Wracając do przyjaciół, dowiedziałam się jak nasze mamy dzisiaj świrują. Jedna przez drugą coś gotuje i jest wielki bałagan w kuchni. A nasi ojcowie siedzą w salonie, oglądają jakiś mecz oraz naśmiewają się co chwile z naszych matek. Dzisiaj w moim domu panuję istny haos, jak w każde święta. Po kilku godzinach wspólnych rozmów, zorientowaliśmy się, że już prawie wieczór i wypadałoby się ładnie ubrać na wigilię, więc udałam się do siebie i ubrałam się w taki strój. Moje włosy postanowiłam ułożyć w swoje naturalne loczki, jedynie grzywkę delikatnie wyprostowałam i podpięłam beżowym kwiatkiem.  Kosmetykami podkreśliłam swoje oczy i maznęłam usta błyszczykiem. Gdy byłam już gotowa zeszłam na dół po schodach na wigilię. Tam okazało się, że wszyscy czekali tylko na mnie, więc lekko się za czerwieniłam. Wszyscy podzieliliśmy się opłatkiem i składaliśmy sobie życzenia. Właściwie wszyscy życzyli mi zdrowia, szczęścia, miłości i wiele dobrego, a wieczerza przebiegła tak jak zawsze. Były żarty taty, pyszne jedzenie robione przez moją i moich przyjaciół mamy, wspaniała atmosfera. Po zjedzeniu posiłków nastąpił czas na śpiewanie kolęd. Na szczęście Chris wziął gitarę i umiał grać kolędy, czasami nie trafiał w tą strunę co trzeba, ale trzeba przyznać dawał radę. Reszta osób śpiewała kolędy, nawet nasi ojcowie. Widziałam jak z powodu, że wszyscy śpiewają naszym mamą kręcą się łezki w oku. Po zaśpiewaniu dużej ilości kolęd przyszedł czas na prezenty. Każdy na chwilę zniknął z  salonu i poszedł po prezenty, ja również. O dziwo zabrałam się z wszystkimi za pierwszym razem. Porozdawałam wszystkim prezenty i widziałam ich uśmiechy na twarzach, dlatego dawanie upominków sprawia mi taką przyjemność. Szczęśliwa usiadłam na swoim miejscu i zaczęłam rozpakowywać prezenty od pozostałych dla mnie. Dostałam od rodzeństwa Beadles koszulkę ze zdjęciem naszej czwórki, od Sam dostałam trzy książki, tylko ona tu dba żebym cały czas kochała czytać, od rodziców pieniądze, od rodziców Chrisa i Caitlin perfum Chanel, a od cioci i wujka kolekcję filmów z Audrey. Ogólnie byłam zadowolona. Każdy się cieszył i trafił z prezentem. Po kilku godzinach rozmów już strasznie byłam zmęczona, może dlatego, że wcześnie wstałam. Z tego powodu przeprosiłam pozostałych i udałam się do siebie do pokoju. Po chwili przyszła za mną Sam.
- Melody, słuchaj, bo jutro idę z Chrisem gdzieś i czy mogłabyś mi pożyczyć tą swoją torebkę co miałaś dzisiaj na zakupach? Wiesz, że ją lubię.- odparła z miną szczeniaka kuzynka.
- Tak jasne, nie ma sprawy. Powinna być w tamtym rogu- powiedziałam wskazując palcem na miejsce, gdzie ona się znajdowała.
Sam tylko się uśmiechnęła, podbiegła do niej, wzięła ją, powiedziała ciche "dzięki" i wyszła. Ta dziewczyna to ma dzisiaj energię. Mi już się zamykały oczy, więc wzięłam moją piżamę i poszłam do łazienki w celu wzięcia prysznicu i przebrania się w nią. Po wykonaniu tych czynności powróciłam do pokoju, a tam ku mojemu zdziwieniu na moim łóżku siedziała Sam, trzymająca torebkę którą jej pożyczyłam na kolanach. Co się stało? Czyżby coś z nią zrobiła przez przypadek? Nasuwało mi się tyle pytań, ale jak na razie bez odpowiedzi.
***
Yeah ! Skończyłam ! Niestety nie wymyślę  już nic lepszego, a wiem, że na ten rozdział czekacie. Ostatnio mam małe problemy, ale powoli wychodzę na prostą. Dziękuję, że ze mną jesteście. Mam nadzieję, że zostawicie po sobie ślad i powiecie kilka słów o rozdziale to bardzo motywuje do pisania. Jesteście wielcy! Kocham was- Carly : )

Rozdział 50

                                                                Podkład
            Obudziłam się w jakimś dziwnym miejscu. Mianowicie w pomieszczeniu bez okien i drzwi. Wszędzie było przerażająco biało. Leżałam na posadzce, tak bezbronnie. W końcu po chwili obserwacji i zauważeniu, że nikogo nie ma, podniosłam się z niej.  Rozejrzałam się jeszcze raz i nadal nikogo ani nic nie  zobaczyłam. Przypomniałam sobie co działo się wcześniej i gwałtownie mój wzrok padł na ręce. Nie było na nich ani rysy czy  zacięcia. Czyżbym nic sobie nie zrobiła? Nie to raczej niemożliwe. Zastanawiając  się nad tym, nie zauważyłam jak jakaś osoba do mnie podeszła i mi się przyglądała. Po chwili zorientowałam się, że owa postać stoi przede mną. Z grzeczności uśmiechnęłam się do niej  i powiedziałam :
-Dzień dobry, czy dowiem się od ciebie gdzie jestem?
-Jesteś na granicy śmierci-odpowiedziała owa postać.
- Jak to na granicy? Czy ja w tym momencie walczę o życie?
- Dokładnie Melody. Jednak z ciebie mądra dziewczyna.
- A wiesz czy wygram tę walkę ?
- To zależy od ciebie. Czy chcesz wrócić czy nie?
- Chciałabym, ale..
- Ale?
- Ale boję się rzeczywistości czy konsekwencji tego co zrobiłam.
- Nie martw się. Jesteś wspaniałą dziewczyną, wszystko będzie dobrze jeżeli wszystko dobrze rozegrasz.
- Hmmm to ja …
- Zaraz, zaraz nie tak prędko..- odezwała się druga postać, która momentalnie pojawiła się obok tej pierwszej.
- Co się stało? – zapytałam.
- Chcesz tam tak po prostu wrócić? Kiedy twój chłopak oszukał cię na początku waszej znajomości!!  To drań, nawet nie zdajesz sobie sprawy jak cię wykorzystał! – krzyczał ten drugi.
- Przestań!! To nie jego wina! To był wypadek nie mieszaj jej w głowie! – odpyskował pierwszy.
-  Ale o co chodzi?- zapytałam z przerażeniem w głosie.
Przecież oni chyba nie mówią o Justinie.
- Dobrze, powiem ci jeśli będziesz tego chcieć. – odparł ten drugi.
- Chcę.
-A więc twój chłopak cię potrącił. Nawet nie wiesz, że przez ten wypadek nie będziesz mogła mieć dzieci. Wykonali ci małą operację, ale rana zagoiła się szybko i tak jakby nie masz po niej śladu. Może też dlatego, że ten debil zapłacił za to lekarzom, żeby nie było żadnego znaku.  Po czym wysłał swojego przyjaciela aby namówił  twojego doktora aby sfałszował dokumenty i żebyś się o tym nie dowiedziała, a sam zaczął się z tobą zadawać abyś nie zrobiła afery i nie podała go do sądu. Do tego czasu nie byłaś u żadnego lekarza, więc się o tym nie dowiedziałaś, ale ja już nie mogłem patrzeć jak cię okłamują. Teraz na serio chcesz wracać na ziemię i być znowu skrzywdzona? Lepiej chodź ze mną, gdzie będzie ci lepiej .
Gdy usłyszałam historię tego drugiego, czułam że lecą mi łzy. Nigdy nie będę mamą małego  maleństwa. Nie założę prawdziwej rodziny, a on tak bezczelnie  mnie wykorzystał. Myślałam, że mnie kochał, a to było zwykłe złudzenie?! Nie wierzę w to! Dlaczego przez tyle czasu mnie wykorzystywał!
- Melody, posłuchaj teraz mnie– powiedziała osoba,  którą spotkałam jako pierwszą-To prawda Justin tak zrobił i to, że nie możesz mieć dziecka, ale on naprawdę cię kocha.
- Chcę tam wrócić teraz!
I nagle wszystko zaczęło mi się rozmazywać, upadłam. Poczułam ogromny ból w klatce piersiowej. Nie mogłam zaczerpnąć powietrza, dusiłam się. Po chwili ponownie otworzyłam oczy i poraziło mnie światło świetlówek, więc z powrotem je zamknęłam.  Po czym znowu je otworzyłam. Pierwsze co zrobiłam prześwietliłam miejsce gdzie się ty razem znalazłam. Byłam w szpitalu, podłączona do dużej ilości urządzeń. Na rękach miałam zawinięte bandaże, które były różowiutkie od krwi. Po chwili usłyszałam jak wchodzi pielęgniarka. Spojrzała się z szokiem w oczach na mnie i gdzieś pobiegła. Długo nie musiałam czekać, wbiegło do sali kilku lekarzy.  Zadawali masę pytań, jeden przez drugiego, nie wiedziałam co mam odpowiedź. Byłam przerażona. Po chwili zapanowała cisza i ponownie tym razem jeden na spokojnie się odezwał :
- Melody, czy coś cię boli? Czujesz się dobrze?
- Hmmm..pieką mnie trochę ręce, strasznie sucho mi w gardle i czuję się senna.
- Dobrze, to pani pielęgniarka zaraz przyniesie ci trochę wody i poda lek, żebyś zasnęła.
-Panie doktorze?
- Tak  słucham ciebie ?
- Mogłabym się dowiedzieć kiedy wyjdę ze szpitala?
- Myślę, że tak za około 4 może 5 dni jak badania będą w porządku .
- Dobrze, dziękuję.
Lekarz jedynie się uśmiechnął i wszyscy razem opuścili pomieszczenie. Po chwili tylko przyszła pielęgniarka ze szklaną wody. Pomogła mi się napić dodała jakieś lekarstwo do kroplówki i wyszła.  Po kilku minutach odleciałam w krainę Morfeusza.
***
Nazajutrz obudziłam się całkowicie wypoczęta. Gdy otworzyłam oczy zobaczyłam mamę i tatę. W tym momencie żałowałam, że w ogóle je otworzyłam. No, ale cóż muszę w końcu mieć to za sobą. Mama jak zobaczyła, że już nie śpię, wstała z miejsca i się do mnie przytuliła. Poczułam, że ona płaczę, a tata stał i nie wiedział co ma powiedzieć. Postanowiłam że pierwsza zabiorę głos:
- Mamo nie płacz… Proszę cię.
- Jeny nawet nie wiesz jak się cieszę, że żyjesz. Tak się bałam- odpowiedziała.
- Mamo, przepraszam.
- Dobrze córeczko, ale obiecaj, że więcej nie napędzisz  nam takiego stracha.
-Obiecuję.
I się do siebie ponownie przytuliłyśmy, płacząc jak te wariatki ze wzruszenia.  Przerwał nam pisk. To była Sam. Dziewczyna jak zobaczyła mnie żyjącą natychmiast do nas podbiegła i również się przytuliła. Brakowało mi tylko uścisku taty.  Czułam jak coś go gryzie. Patrzył na nas z uśmiechem na ustach i z łezką w oku, a podobno faceci nie płaczą.
- Tato, ej no nie płacz.
- Ja nie płaczę. Po prostu jestem szczęśliwy, że moja córka żyję, a jednocześnie jestem zły, bo przeze mnie tu jesteś.
- Tato, nie myśl o tym, to nie twoja wina. Chodź tu do nas, jest jeszcze miejsce.
I wszyscy całą rodzinką się przytulaliśmy. Rodzice opowiadali mi jak było im ciężko, kiedy byłam te kilka dni w śpiączce.  Sam opowiadała mi jak ją nastraszyłam i dawała mi kazania, ale ogólnie było mi miło, że aż tak się o mnie martwili. Zdziwiło mnie tylko, iż nikt jeszcze nic nie powiedział o Justinie.  Sama nie wiem czy bym chciała go teraz zobaczyć, po tym co powiedziała mi ta osoba. Muszę się upewnić czy to w ogóle prawda. Zapytam się później lekarza, a teraz się nacieszę moją rodzinką. Okazało się, że każdy w szkole się o mnie martwił, nawet zrobili miejsce gdzie się modlili abym wróciła do świata żywych. Było mi tak ciepło na sercu, że aż zakręciła mi się w oku. Rodzice w ogóle nie chcieli mnie opuszczać, ale uświadomiłam ich, że jestem pod świetną opieką i jakby coś się działo to ich powiadomią.  Poprosiłam tylko Sam, aby na chwilę ze mną została. Ta już chyba wyczuła o czym będę chciała z nią pogadać i po opuszczeniu przez rodziców  sali, zaczęła swój monolog:
- Melody, wyczuwam czego chcesz się dowiedzieć, więc od razu ci powiem.  Jeżeli chodzi ci o to jak się tu znalazłaś to już ci mówię. Siedziałam z twoją mamą i gadałam sobie w salonie o twoim zachowaniu. Nagle usłyszałyśmy twój krzyk. Szybko pobiegłyśmy na piętro. Zamknęłaś się w łazience, a my nie wiedziałyśmy jak się tam dostać. Twoja mama zadzwoniła do twojego taty, który natychmiast przyjechał, lecz nie sam. Przyjechał samochodem Justina i z nim. Wyważyli drzwi od łazienki i my z twoją mamą zaczęłyśmy krzyczeć z przerażenia. Twój ojciec stał jakby ktoś go poraził prądem, a Justin szybko do ciebie podbiegł i wezwał karetkę. Wziął twoją głowę na kolana, przytulił cię do siebie i szeptał, a właściwie krzyczał żebyś go nie zostawiała oraz że cię kocha. Po kilku minutach zjawiła się karetką i cię zabrała. Wszyscy udaliśmy się samochodem Justina do szpitala.  Tam czekaliśmy na to co powiedzą nam lekarze. Nikt do siebie się nie odzywał. Twój ojciec chodził poddenerwowany, ja z twoją mamą płakałam, a Justin siedział na krześle i również płakał. Nie żartuję widziałam to.  Przez kilka dni czekaliśmy aż w końcu się obudzisz. Ja z rodzicami wracaliśmy do domu, lecz on cały czas siedział na korytarzu praktycznie w ogóle się nie ruszał, prócz chodzenia do toalety, ale nawet gdy musiał robił to niechętnie. Gdy dowiedział się, że się obudziłaś ucieszył się, ale już nie pojawił się w szpitalu. Słuch o nim zaniknął. Przykro mi Melody.
- Nie wiem co powiedzieć Sam – i rozpłakałam się jak dziecko.
Sam szybko mnie do siebie przytuliła i płakała razem ze mną. Siedziałyśmy tak przez  kilka godzin, po czym kazałam jej wracać, bo robiło się już późno.

***
Przez mój cały pobyt w szpitalu dowiedziałam się, że naprawdę nie mogę mieć dzieci. Choć lekarz powiedział, że trzeba wierzyć, iż się uda je mieć w końcu całe życie przede mną. Rodzice i Sam odwiedzali mnie codziennie. Justin nie pojawił się ani razu. Próbowałam się z nim skontaktować, ale nikt nie odbierał. Sam nawet rozmawiała z Chrisem, ale on też nie miał z nim kontaktu. Prasa w ogóle o nim nie pisała. Nikt nie wiedział co się z Justinem dzieje, nawet jego rodzina. W szpitalu poznałam masę miłych ludzi. Po wyjściu z niego miałam odpoczywać i tak się starałam. Z resztą nawet na sekundę w domu nie zostawałam sama. Wszyscy traktowali mnie jak małe dziecko, które nie umie się sobą zająć. Powoli zaczynało mnie to wkurzać, ale nie mogłam zrobić im awantury kiedy tak przeze mnie cierpieli  podczas gdy byłam w śpiączce. W między czasie mojego odpoczynku  odwiedzili nas nawet rodzeństwo Beadles. Sam była w siódmym niebie. Ja z Caitlin tylko chichotałyśmy po kątach, a po kilku dniach z siostrą Chrisa zauważyłyśmy, że jej brat i moja kuzynka szepcą sobie słówka na ucho, trzymają się za ręce, całują w kąciki ust. To już było pewne, że są parą. Oby dwie nas to cieszyło, gdyż te wariaty do siebie pasowały.  Po jakiś dwóch tygodniach spędzonych w domu z przyjaciółmi, poprosiłam mamę, a wręcz ubłagałam o wyjście na miasto.  Nie było to łatwe, ale się udało. Na zakupach z dziewczynami szalałyśmy jak nigdy. Biedny Chris musiał tylko nosić nasze torby i oceniać jak wyglądamy w przymierzanych ubraniach. Po kupieniu masy rzeczy i oczywiście posiłku w mieście zmęczeni udaliśmy się do domu.  Tam wypiliśmy ciepłą rozgrzewająca herbatkę, gdyż w  grudniu było dosyć mroźno. Na samą myśl, że za  3 tygodnie święta się uśmiechałam. Szkoda, że spędzę je bez jednej osoby, no ale cóż los tak chciał.
***
Te trzy tygodnie zleciały zanim się obejrzałam. Rodzice już odpuścili mi tę opiekę i zaczęli powoli mi ufać, ale do pełnego zaufania jeszcze potrwa. Dziś jest 23 grudzień, dzień przed gwiazdką. W ten dzień postanowiłam zrobić świąteczne zakupy. Wstałam bardzo wcześnie rano, ubrałam się, spięłam włosy w kucyk, zjadłam tosta, zostawiłam kartkę na blacie informującą o moim wyjściu i wyszłam na zakup prezentów. Te święta spędzamy z rodzicami Sam i jej siostrą, z rodzicami i rodzeństwem Beadles oraz z moją rodzinką.  Także praktycznie dla każdego musiałam kupić jakiś upominek. Nie chciałam, żeby było coś drogiego czy ekstrawaganckiego. Po prostu miał być to prezent taki ode mnie. Powietrze dzisiaj było dosyć mroźne i na moją prośbę zaczął padać śnieg. Właśnie o to mi chodziło. Kocham gdy na święta jest mroźnie i otaczają mnie śnieżne zaspy.             Z uśmiechem na twarzy udałam się do największego centrum handlowego.
***********************
Miało wyjść fajnie jednak nie wyszło. Nie podoba mi się ten rozdział i nie zdziwię się jeśli wam też nie. Jednak jestem dumna, że dobrnęliśmy już do 50 rozdziału :) Dziękuję za wszystkie wyświetlenia i komentarze :3 Jestem z was meeega dumna : D Mam nadzieję, że spotkam się z moimi czytelnikami chociaż na 5 minut w Łodzi i będę wam mogła jakoś podziękować:3 Dziękuję wam za wszytko i teraz naprawdę nie wiem za ile będzie nowy rozdział :(

Rozdział 49




                                                                Podkład

              Patrzył na mnie groźnym jak i zmartwionym wzrokiem, ściskając równocześnie palce w pięść. Widząc to momentalnie założyłam na nos ponownie okulary i spuściłam głowę. Nie miałam zamiaru w takiej sytuacji pierwsza się odzywać, na szczęście moje myśli przerwał zachrypnięty i lekko poddenerwowany głos Justina :
-Czy to on ci to zrobił?
- Nie to nie on. Dostałam drzwiami od Sam rano. Wiesz przecież jaką jestem niezdarą.
- Melody proszę..
- Mówię prawdę nie drążmy tego tematu. Mógłbyś mnie odwieźć do miasta.
- Dobra niech ci będzie, ale jak się dowiem, że to on to uwierz mi, iż tak tego nie zostawię. Dobrze zawiozę cię, ale pierw weźmiesz to- wyjął ze swojej kieszeni telefon i wcisnął mi go do ręki.
- Co to jest? Znaczy wiem, że to telefon, ale po co przecież mam swój .
-Melody twój telefon ma twój- wziął wdech- ojciec, a ja chce mieć z tobą kontakt.
- Justin nie mogę tego wziąć.
- Melody potraktuj to jako prezent ok?
- Nie ok. Justin ty musisz mnie zostawić, zapomnieć o kimś takim jak Melody Tucher.
- Ty chyba w tym momencie siebie nie słyszysz?! - krzyknął na mnie, tak że się go przestraszyłam.
- To jest jedyne wyjście. Narażam cię na niebezpieczeństwo, ty nie wiesz jaki jest mój ojciec. Nie znasz go. Tak będzie łatwiej.
- Nie obchodzi mnie to co się stanie. Nie obchodzi mnie zdanie twojego ojca. Melody niekoniecznie łatwe wyjście jest dobre. Kochamy się tak? Miłość jest ważna w naszym życiu. Nie rób czegoś czego nie chcesz.
- Ale mnie obchodzi i nie pozwolę ci na to. To koniec, pogódź się.
- Czyli uważasz, że miłość  nie jest ważna  w twoim życiu?
- Nic takiego nie powiedziałam.
- To dlaczego chcesz to zakończyć.
- Nie muszę ci się ciągle tłumaczyć po prostu zapomnij. Zawieź mnie teraz do miasta i odpuść sobie.
Justin się już nie odezwał, odwrócił się i ruchem głowy kazał mi wsiąść do jego auta. Droga do centrum przebiegła w bardzo krępującej ciszy. Chłopak był skupiony na drodze, a ja tempo wpatrywałam się w to co dzieję się za oknem. Po kilkunastu minutach jazdy, Justin zaparkował przecznicę dalej niż mój dom. Zgasił silnik i spojrzał na mnie smutnym wzrokiem. Nie chcąc tego przedłużać po prostu powiedziałam:
-Przepraszam i dziękuję wiesz za co- i wysiadłam.
Zamykając drzwi od auta usłyszałam tylko cichy szept: " To nie jest koniec. To tylko przegrana walka, a nie wojna". Posiadacz tego głosu myślał, że go nie słyszę dlatego, żeby nie podpadło szybkim krokiem udałam się do domu. Przekraczając próg budynku starałam się wyłączyć wszystkie myśli, które wirowały wokół pewnego nastolatka. Miałam nadzieję, że nikogo z rodziny nie będzie, gdyż nie miałam ochoty na rozmowę. Jednak się myliłam przechodząc przez salon usłyszałam wołanie mamy:
-Melody to ty?
- Tak mamo. Co chcesz?- odpowiedziałam.
- Możesz do mnie przyjść, jestem w kuchni.
Bez słowa odpowiedzi udałam się do niej. Zauważyłam, że coś gotuje. Podeszłam bliżej niej i się przytuliłam. Ona zrobiła się jakaś sztywna i lekko mnie od siebie odsunęła, po czym rzekła:
- Czemu nosisz okulary przeciwsłoneczne w listopadzie?
- Zapytaj o to swojego męża.
Już nie chcąc jej się tłumaczyć, poszłam bez słowa na górę. Tam rzuciłam torbę szkolną w kąt jak zazwyczaj i położyłam się na łóżku.  Po kilku  minutach usłyszałam, że ktoś siada na moim łóżku. Spojrzałam na tą osobę i okazało się, że to moja mama. Gdy dowiedziałam się kto zakłóca mi mój spokój, odwróciłam głowę w drugą stronę. Mama westchnęła i powiedziała:
- Kochanie, wiem że go kochasz i wiem również co powiedział tata. Daj mu trochę ochłonąć, a na pewno wszystko się ułoży. Jeżeli chcesz mogę pogadać z ojcem na temat Justina?
- Mamo, to i tak nic nie da. Wiem jaki jest tata, jeżeli się uprze  nikt nie zmieni jego zdania. Poza tym skończyłam dzisiaj z Justinem po szkole, więc proszę zostaw mnie w spokoju.
Kobieta bez słowa wyszła z pokoju i zrobiła to o co prosiłam. W pokoju panowała kochana i długo wyczekiwana cisza, która została ponownie zakłócona przez wibrację. Zaraz jakie wibrację?! Szybko podbiegłam do torby, z której dobiegały. Zobaczyłam, że na wyświetlaczu jest napisane "Justin dzwoni". Zrobiłam zdziwioną minę i szybko odebrałam:
- Justin?
-Słyszę, że znalazłaś telefon. Cieszę się.
- Czyś ty oszalał?!
- Jadę do twojego ojca do pracy, pogadam z nim. To chyba jest rozsądne.
- Justin nie rób tego proszę.
- Melody nie bój się. Dam radę, nie boję się go. Trzymaj kciuki.
I po chwili usłyszałam sygnał zakończonej rozmowy.  Gdy przypomniałam sobie słowa taty z poprzedniego dnia momentalnie zalałam się łzami.  Pobiegłam szybko do łazienki, gdzie się zamknęłam. Usiadłam przy wannie i próbowałam się uspokoić. Jednak przed sobą miałam cały czas wizję zakrwawionego i nie oddychającego Justina. Na takie widoki, które plątały się po mojej głowie, cała się trzęsłam. Otworzyłam szafkę, która była obok i znalazłam tam żyletki taty. Sięgnęłam po jedną  i zaczęłam ją obracać w ręce. Wiedziałam, że to złe. Przypomniały mi się zdania, które wypowiadałam na temat osób, które się cięły czy chciały się zabić. Nie potrafiłam ich zrozumieć. Teraz poczułam się jak one. Dokładnie dowiedziałam się co czuły.  Nie spodziewałam się tego, że jestem aż tak słabą osobą psychicznie. Wzięłam kilka głębokich wdechów, podwinęłam rękaw koszulki, wzięłam kolejny wdech po czym wykonałam pierwsze cięcie. Poczułam ból, ale jakby lekką ulgę. Wykonałam drugie cięcie lekko pod pierwszym. Zauważyłam, iż krew cieknie mi po ręce po czym rozpryskuje się na kafelkach. Wiedziałam, że muszę przestać jednak nie potrafiłam. Po kilkunastu minutach zauważyłam że wykonałam już kilkadziesiąt cięć, a moja ręka była cała w soczystej czerwonej mazi. Wpatrywałam się w swoją rękę nie wiedząc co mam dalej zrobić, nawet nie zauważyłam kiedy rozpłakałam się jak dziecko. Oparłam głowę o ścianę i wykonałam kolejne cięcia, lecz teraz krzyknęłam. Po chwili usłyszałam krzyki Sam i mojej mamy. Stały przed łazienką, próbowały otworzyć, lecz niestety były zamknięte. Zrobiłam następne cięcie i kolejna struga krwi poleciała po ręce. Cały czas słyszałam krzyki rodzicielki i kuzynki, a brzmiały one następująco: "Mel co ty wyprawiasz, otwórz te drzwi! " , " Melody to ja Sam proszę otwórz" itp. W pewnym momencie usłyszałam jak mama drze się do słuchawki. Rozpoznając kto jest rozmówcą strasznie się przestraszyłam. Był to mój ojciec. Wzięłam ostatni wdech i wydech i jedynym zdaniem, które wypowiedziałam było" Justin, kocham cię i zawsze będę", po czym wykonałam najmocniejsze cięcie. Wyrzuciłam jak najdalej od siebie żyletkę i czułam jak powoli tracę kontakt z rzeczywistością. Zjechałam na podłogę, miałam widok na drzwi, które się otworzyły, usłyszałam tylko piski i krzyki po czym zamknęłam swoje oczy i już nic więcej nie pamiętam. Tak, straciłam przytomność, ale czy tylko?
***
Napisałam pod napływem natchnienia krótki, ale myślę, że udany rozdział. Jestem nawet z tego dumna. Nie miałam w planach takiej akcji, ale skoro zbliżamy się do 50 rozdziału to.. Hmm nie muszę dokańczać. Mam nadzieję, że wam też się spodobało. Co prawda weekend się kończy i jutro trzeba iść do szkoły. Zazdroszczę tym co mają ferie, ale cóż każdy je miał bez wyjątku. Dziękuję wam za wszystko i życzę udanego tygodnia. Wasza Carly.
P.s. Liczę na komentarze :)

Rozdział 48



                                                                    Podkład


                          Siedziałam tak na łóżku  mocno ściskając telefon Sam, cały czas nie wierząc w wydarzenia, które miały miejsce chwile temu. Moja kuzynka patrzała na mnie wzrokiem mordu, nie dziwię się jej. Właśnie spieprzyłam coś co przed chwilą ponownie uratowałam. Ten dzień można zaliczyć do jednych  z najlepszych jak i najgorszych. Słysząc kroki oddałam Sam telefon i czekałam tylko, aż mój nabuzowany złymi emocjami ojciec wejdzie oraz zacznie prawić mi kazania i inne takie. Nie myliłam się po krótkim czasie oczekiwania próg mojego przekroczył mój tata.
- Sam myślę, że na ciebie już pora- powiedział ledwo co wchodząc.
Dziewczyna nic nie odpowiedziała tylko spojrzała się ze smutkiem w oczach na mnie i szybko ulotniła się z mojego pokoju. Tata zamknął szczelnie za nią drzwi od mojego pokoju przysiadł obok mnie, wziął oddech, po czym zaczął swoją przemowę:
- Melody, nie miej mi tego za złe. Jestem cholernie na was zły, a szczególnie na niego. Czemu ten typ w ogóle pojawił się w twoim życiu?! Czy on nie rozumie, że przez niego mocno cierpiałaś? Nie rozumie, że już poukładałaś sobie życie i jesteś teraz z Martinem?! Ten chłopak to jest najgorsze co ciebie mogło spotkać!  Wcale nie żałuję, że go uderzyłem, należało się temu gnojkowi! Najchętniej to bym go ...
- Czy ty jesteś normalny?! Chciałbyś zabić człowieka ?!
- Jak ty się do mnie odzywasz młoda panno!!  Przez niego już nawet nie masz szacunku do własnego rodzica!
- Wiesz co ci powiem?! Ty wcale nie jesteś moim ojcem.  Jakbyś nim był nie zachowałbyś się tak jak przed chwilą. Nigdy byś nie uderzył niewinnego człowieka, a szczególnie takiego, którego kocham całym swoim sercem...- nie kończąc swojej wypowiedzi poczułam  mocny ból w okolicy policzka.
Właśnie mój tata mnie uderzył. Nie mogłam nic powiedzieć, zrobił to chyba pierwszy raz.  Poczułam jak łzy się gromadzą w moich oczach, nie miałam nawet odwagi by coś powiedzieć. Stałam się teraz malutka jak mysz. Już teraz wiedziałam, że nie mam najmniejszych szans. Po chwili ciszy ojciec się odezwał:
- Nie waż się tak więcej mówić! Jeżeli jeszcze raz go zobaczę w pobliżu ciebie, uwierz mi, będziesz mogła się z nim pożegnać na zawsze. Jestem w stanie to zrobić, byle tylko moja córka ponownie nie cierpiała przez tego debila! Nie martw się nie powiem nic Martinowi.
Po czym wstał i wyszedł. Czułam się beznadziejnie. Zerknęłam na lusterko, aby sprawdzić jak wyglądał ślad po uderzeniu ojca. Jak na razie był to jeden ogromny czerwony ślad na policzku.  Wiedziałam, że jestem na przegranej pozycji. Przez pewną chwilę przeszło mi przez myśl, czy pomysł Justina nie był, aż taki zły. Wyjechanie stąd? Niestety mój ojciec w kilka minut by mnie odnalazł, a szczególnie przy nim. Gdyż byłby on pierwszą osobą odpowiedzialną za moje zniknięcie. Nie mogę dopuścić do tego, aby Justinowi stała się przeze mnie krzywda. Zostaję mi jedynie? Nieważne, nie mam siły by o tym myśleć. Położyłam się z powrotem na łóżku i wtulając się w maskotkę zasnęłam.



***
Nazajutrz  po przebudzeniu czułam się jeszcze gorzej psychicznie niż przed zaśnięciem. Podniosłam się z łóżka, choć najchętniej bym z niego się nie ruszała.  Następnie udałam się do łazienki, to co zobaczyłam w lustrze mnie przeraziło. Pod okiem, na początku policzka widniał jeden wielki siny ślad. Jak go zobaczyłam, przypomniałam sobie wszystkie wydarzenia wczorajszego dnia. Momentalnie na moich policzkach poczułam pełno spływających  kropel łez. Po chwili wytarłam policzki z cieczy i kombinując kosmetykami starałam się zatuszować siniaka. Trochę pomogło, lecz nadal był widoczny. Stwierdziłam, że nie wyjdę z domów bez okularów przeciwsłonecznych. Nie ważne, że był już początek listopada, a Melody będzie miała na sobie okulary. Po ubraniu się i  rozczesaniu włosów, wyszłam z łazienki natykając się na moją kuzynkę. Ta chciała coś powiedzieć, lecz ja wyminęłam ją, szybko znikając za ścianami swojego pokoju. Spakowała książki do plecaka i zeszłam na dół. Tam starając się być miła do rodziców przywitałam się z nimi i nie czekając na ich odpowiedź jak najszybciej wyszłam z domu. Przed nim czekał już Martin, jak codziennie w dni powszednie. Razem udaliśmy się w stronę szkoły. Żadne z nas nie odezwało się do siebie słowem. W końcu gdy już dochodziliśmy do budynku, postanowiłam powiedzieć te kilka słów :
- Martin, z nami koniec. Przepraszam.
Widząc jego zaskoczenie na twarzy, korzystając z tego pognałam czym prędzej do budynku. Tam napotkałam kilkanaście spojrzeń w moją stronę, a to wszystko przez okulary znajdujące się na moim nosie. Chociaż nauczyciele kazali mi je zdjąć, okłamałam ich, że byłam u okulisty i kazał mi je nosić. Oni tylko przytakiwali i już nie zwracali na mnie uwagi. Dzień w szkole ciągnął się jak nie wiem co, Martin właściwie unikał mnie tak jak ja jego, gdy w końcu usłyszałam dzwonek, który oznajmiał, iż moja ostatnia lekcja się skończyła, niczym torpeda wybiegłam z sali lekcyjnej.  Gdy wyszłam z budynku, zauważyłam  znajomy samochód, który stoi przed szkołą. Chwilę mu się przyjrzałam, po czym wzruszyłam ramionami i skierowałam się w kierunku domu. Nie zdziwiło mnie to, że zaraz po mnie ruszyło to auto. Gdy skręciłam, nagle zatrzymało się obok. Odwróciłam się w jego stronę i  teraz dokładnie się przyjrzałam kierowcy. Był nim Justin. Nie wierząc w to co widzę, momentalnie znalazłam się na miejscu pasażera. Chłopak za to z uśmiechem odjechał z piskiem opon z tego miejsca. Nic się do siebie nie odzywaliśmy. Po kilkunastu minutowej  jeździe, zobaczyłam, że wyjechaliśmy poza granicę miasta. Widząc natychmiast się odezwałam :
-Justin. Zatrzymaj się!
Cisza i tylko licznik prędkości wzrósł.
- Justin! Powiedziałam coś!
Cisza.
- Do cholery albo się zatrzymasz albo....
Poczułam jak samochód zwalnia i zjeżdża na pobocze. Wzięłam głęboki oddech i wysiadłam z auta to samo zrobił jego kierowca.
- Justin co ty wyprawiasz?!
- Zabieram cię stąd, skoro on nie pozwala ci się ze mną spotykać.
- Rozmawialiśmy już na ten temat. Tak nie można.
- Melody, też tego nie chcę, ale jeżeli nie mogę być z tobą tutaj to może gdzie indziej się uda albo...
- Albo po prostu nie jesteśmy sobie pisani.
- Ja tego nie powiedziałem  i nie wierzę, że takie jest twoje zdanie.
- Proszę cię nie utrudniaj, zawieź mnie do miasta.  Do domu dojadę sama.
- Skoro tak chcesz, ale nie myśl, że sobie odpuszczę. Nie zrobię takiego błędu po raz kolejny. Wymyślę coś zobaczysz!
- Wierzę w to. Wierzę w to jak najmocniej, lecz teraz proszę pocałuj mnie.
Ten nie wahając się przywarł do mojego ciała, jego ręce złapały moją twarz, a wargi  połączyły się z moimi. Pocałunek był taki magiczny jak każdy z nim. Każdy inny jest nie zapomniany. Justin sprawiał swoim językiem, iż czułam motylki w brzuchu, a moje nogi się uginały. Nie wiem dlaczego cały czas tak reagowałam, lecz chyba znam już na to pytanie odpowiedź- to prawdziwa miłość, w którą tak nie dawno nie wierzyłam. Po chwili się od siebie oderwaliśmy, Justin swoimi palcami zdjął moje okulary i to co zobaczył go zszokowało.

*****
Napisałam ! I zostawię to bez komentarza : ) Czekam na wasze opinię ! : D Tak ogółem nie wiem jak wy, ale ja się ogromnie jaram koncertem  i już nie mogę się doczekać. #45days ! Tyle mi zostało do zobaczenia mojej całej rodzinki ! : 3 Czekałam na to 4 lata i w końcu się spełnia. Nie zanudzając zapraszam do komentowania - wasza Carly : )

Rozdział 47


                                                                   Podkład

-Melody Tucher- gwałtownie odwróciłam głowę kiedy usłyszałam swoje imię i nazwisko -Za co ty znowu przepraszasz do cholery? Czy ja zawsze muszę spieprzyć taką chwilę. Jeny ja już gadam sam do siebie. Zresztą nie ważne. Melody Tucher- Justin nabrał oddechu i krzyknął jak najgłośniej mógł, dwa najpiękniejsze słowa- Kocham cię.- i wtedy rozbrzmiały ogromne oklaski.
              Poczułam jak łzy coraz szybciej spływają po moich policzkach, a ja stałam jak ten słup soli i nie mogłam się ruszyć. Jedyne co robiłam to uśmiechałam się głupio do Justina. Ten widząc moje zachowanie, przytulił mnie szczelnie, po czym pocałował mnie w czoło i powiedział:
-Głupia, nie płacz. Jestem tutaj.
- Wariat! Musiałeś się tak drzeć na całe lotnisko?
- Tak, bo nie wiem czy byś dosłyszała.
-Czy ty sugerujesz, że z moim słuchem jest coś nie tak.
-Nie, ale tak na serio chciałem podkreślić dramatyczność sytuacji.
- Idiota!
-Ale i tak mnie kochasz.
I w tym momencie obydwoje się roześmialiśmy, a wręcz wybuchnęliśmy salwą śmiechu. Kiedy w końcu się ogarnęliśmy zadałam mu strasznie nurtujące mnie pytanie:
-Justin? Czy .. ty.. no wiesz..
- Co mam wiedzieć?
- Zostaniesz teraz ze mną?
-Jak długo będziesz chciała. Dla mojej wariatki wszystko- i nawet nie czekając na moją odpowiedź, wpił się w moje usta.
Ten pocałunek nie był taki jak zawsze całowałam się z Martinem. On był po prostu magiczny. To przy Justinie zawsze latały mi motylki w brzuchu. Co prawda wściekamy się czasami na siebie o byle co, ale jak widać i tak bez siebie nie możemy żyć, choć byśmy nie wiem jak się starali. Boję się momentu kiedy na serio się ze sobą rozstaniemy. Co do rozstań, jak teraz rozwiążę mój rzekomy związek z Martinem. Justin chyba wyczuł mój smutek bo przestał mnie całować, spojrzał się prosto w moje oczy i odparł :
-Ej Mel, co się dzieje?
-Nie, nic takiego. Możesz kontynuować.
- Spokojnie jakbyś nie zauważyła jesteśmy w miejscu publicznym, ale jak chcesz zaraz możemy to zmienić skoro jesteś taka napalona na swojego chłopaka.- mówiąc to poruszał śmiesznie brwiami, na co oby dwoje wybuchnęliśmy ponownie śmiechem, lecz po chwili ogarnięcia dokończył swoją wypowiedź- ale tak na serio widzę, że o czymś pomyślałaś i zrobiło ci się smutno.
-Ale nie będziesz zły?
-Tak od razu walnę focha i się do ciebie przestanę odzywać, po chwili kiedy cię odzyskałem.
-A tylko spróbuj!
- Mel proszę powiesz mi o co w końcu chodzi.
- No tutaj jesteście! Ile można na was czekać!- krzyczała na nas Sam.
Ona jak zwykle ma to kochane wyczucie.
-Ej no tylko nie mówcie mi, że nie jesteście razem, bo chyba powieszę się razem z...
-Z? - spytał się Justin.
-A no tak bo ty nic nie wiesz. Z twoim kochanym przyjacielem Chrisem- odparłam, po czym dodałam- Zbieramy się do domu ?
-Sam pozwolisz, że porwę gdzieś moją DZIEWCZYNĘ.
        Ta tylko wcisnęła mi do kieszeni mój telefon, który miała przy sobie oczywiście, uśmiechnęła się  i podskakując oddaliła się od nas. Wariatka pomyślałam, ale tak bardzo jej za to dziękuję, że chyba pomyślę jak będę mogła podziękować, lecz raczej już znalazłam pomysł. Spojrzałam się na Justina, widziałam tą radość w jego oczach. Jak ja bardzo czekałam na taką chwilę. Nawet nie zdawałam sobie sprawy jak mi go brakowało. Nie chciałam długo rozmyślać nad tym, więc zaczęłam od pytania w stronę mojego chłopaka:
- To gdzie ty chcesz mnie porwać?
- Pierw zrobię to.
Zauważyłam, że wyjął bandamkę i zasłonił mi nią oczy. Co oznacza jedno :
" Niespodziankę", tak bardzo je lubiłam, chyba jako jedna z nielicznych, ale tak to już ze mną jest. Nagle poczułam, że Justin niesie mnie na rękach. Po chwili kiedy wyszliśmy z lotniska, bo poczułam chłodny wiatr, który przeszedł moje ciało. Postawił mnie na ziemi, wpakował jakimś cudem do samochodu, chyba taksówki. Nagle poczułam jak ruszyliśmy, Bieber cały czas trzymał mnie za rękę. Czułam się dziwnie, ale znając Justina to będzie coś wyjątkowego.
***
Po skończonej już podróży autem poczułam ponownie jak bierze mnie na ręce. Zrobiliśmy kilka kroków, weszliśmy do jakiegoś pomieszczenia. Kilka minut drogi i nareszcie postawił mnie na ziemi. Nie potrafiłam się nawet odezwać, bałam się, że coś popsuje. Po chwili poczułam jak jego palce odplątują mocny węzeł, starał się chyba nie wyrwać mi włosów, ale i tak mu się to nie udało. Po kilku minutach walki Justina z bandanką poczułam, że już nic mi ich  nie zasłania, lecz ja nadal miałam je zamknięte. Usłyszałam jak się śmieje i szepcze mi do ucha:
- No otwórz w końcu te oczy, nie mów mi, że nie jesteś ciekawa gdzie jesteś.
Na początku otworzyłam prawe oko, po chwili znowu je zamykając. Wzięłam głęboki oddech i otworzyłam moje oczęta. Byłam na scenie w teatrze. Obok nas stał fortepian. Spojrzałam się pytająco na Justina, a on tylko się uśmiechnął wziął mnie za rękę i oby dwoje usiedliśmy przy instrumencie. Chłopak pocałował mnie w policzek i powiedział:
- Napisałem to wczoraj, więc proszę o wyrozumiałość i proszę staraj się nie przerywać jak to masz w rodzaju- uśmiechnął się pod nosem i zaczął grać.
Piosenka była piękna, nawet nie wiem kiedy rozpłakałam się już nie wiem, który raz dzisiaj jak małe dziecko, lecz on nadal kontynuował. Kilka zdań zapadło mi głęboko w głowie. Czułam, że już nigdy jej nie zapomnę. Zdania brzmiały następująco:
"There's nothing like us, there's nothing like you and me
Together through the storm.
There's nothing like us, there's nothing like you and me
Together."
Co prawda nie była to piosenka opisująca dzisiejszy stan, ale i tak była piękna. Napisał ją prosto z serca i takie były najlepsze. Gdy usłyszałam ostatnie dźwięki klawiszy, spojrzałam się w jego stronę, on również płakał. Po chwili nasze spojrzenia się spotkały, po czym szybko mnie do siebie przytulił i wyszeptał mi prosto do ucha:
- Melody, obiecaj mi, że już nigdy się nie rozstaniemy. Kocham cię jak wariat, każdy dzień bez ciebie jest dniem straconym. Wiem, że często się kłócimy, ale to tylko nas umacnia. Kocham Cię.
Nie wiedziałam jak mam mu odpowiedź, nie mogłam mu tego obiecać, ale w końcu za mocno go kochałam i za dużo dla mnie znaczył:
- Justin, obiecuję. Też cię kocham jak taka idiotka. Nie widzę nikogo oprócz ciebie na miejscu mojego chłopaka. Nie mogę cię oszukiwać. Martin. Tak naprawdę nie kocham go tak jak ciebie. Co prawda kocham go jak brata, ale nie tak jak ciebie. Co do piosenki jest piękna, bo prosto z serca. Nawet nie wiesz jak poruszyła moje uczucia. Teraz kocham cię jeszcze bardziej chociaż nie wiem czy to jeszcze jest możliwe kochać cię bardziej niż ja. Mam nadzieję, że nagrasz ją w studiu, bo chcę słuchać jej codziennie, a teraz proszę pocałuj mnie.
Tak jak poprosiłam, tak zrobił. Pocałował mnie. Ten pocałunek był jeszcze bardziej namiętny niż ten na lotnisku. Nasze języki tańczyły swój dawny taniec miłości tak jak w Paryżu. Nawet nie chce wiedzieć jak potoczyłoby się moje życie gdyby nie ten obóz i feralny wypadek. Cieszyłam się, że jestem teraz tutaj z nim. Po prostu czułam, iż jestem we właściwym miejscu z właściwą osobą. Odsunęliśmy się powoli cały czas patrząc w swoje oczy. Musieliśmy już nabrać powietrza, którego nam powoli brakowało. Wpatrywaliśmy się w siebie tak długo dopóki nie poczułam wibracji w telefonie. Był to sms. Nie chciałam go odbierać, lecz Justin swoim spojrzeniem zmienił moje zdanie. W końcu może to coś ważnego. To był sms od taty.
" Wracaj natychmiast do domu! Dość tej samowolki Melody. Jest już 1 w nocy."
Justin zauważył, że cała się trzęsę, przytulił mnie aby uspokoić i przy okazji odczytać sms-a. Kiedy już to zrobił, pomógł mi wstać i powiedział :
-Chodźmy nie chcemy przecież żebyś dostała szlaban.
           Po chwili jechaliśmy już taksówką do domu. Siedzieliśmy oby dwoje w siebie wtuleni trzymając się cały czas za ręce. Po jakiś 20 minutach znaleźliśmy się pod moim domem. Nie umknęło mojej uwadze, że mój ojciec stał przed domem bardzo zdenerwowany. Spojrzałam ze strachem w oczach na Justina, a ten pocałował mnie w czoło, kazał kierowcy zaczekać i wysiadł razem ze mną. Ojciec kiedy zauważył mojego chłopaka szybko do nas podbiegł Justin nie zdążył nic powiedzieć, bo już leżał na ziemi. Mój tata go uderzył, nie wiedziałam co się dzieje, byłam w takim szoku jak i sam chłopak. Ojciec szarpnął mnie za rękę i zaciągnął w kierunku drzwi. Przed drzwiami odwrócił się i krzyknął:
- Nie waż zbliżać się do mojej córki! Jeżeli jeszcze raz cię z nią zobaczę to nie wiem czy skończy się to tylko na uderzeniu !
-Ale ja ją kocham, tak jak ona mnie - usłyszałam krzyk Justina.
- Czy nie wyraziłem się jasno! Mam wezwać policję, czy iść po coś żeby cię zatłuc?! Za dużo już przez ciebie się wycierpiała! Ułożyła już sobie życie, a ty znowu się pojawiasz! Ostrzegam cię!- krzyknął mój ojciec i wciągnął mnie do domu.
Jak tylko przekroczyłam próg do domu, telefon zaczął mi wibrować, ojcu nie uszło to. Kazał mi oddać telefon i wszystkie urządzenia elektroniczne. Zamknął mnie w pokoju i zakazał mi wszelkiego kontaktu z Bieberem. Podeszłam do okna, widziałam, że Justin jeszcze stoi pod domem, po chwili wyszedł do niego ponownie mój ojciec. Widziałam po ich minach, że na siebie krzyczą. Justin po chwili zrezygnował i odjechał gdzieś taksówką. Nagle do mojego pokoju weszła Sam, która była już w piżamie. Podeszła i szepnęła:
- Melody, dzwoń do niego. Szybko za nim twój ojciec tu przyjdzie.
Uśmiechnęłam się do niej i szybko wykręciłam numer. Po dwóch sygnałach odebrał.
- Justin?
- Melody, powiedz, że nic ci nie zrobił!
- Nie na razie nic mi nie zrobił. Zabrał mi tylko wszystkie urządzenia elektroniczne i zakazał wszelkiego kontaktu z tobą. Justin boję się.
- Ciii... Ej nie bój się. Wymyślimy coś.
- Nic ci nie jest? Nie wierzę, że cię uderzył.
- Nie martw się o mnie. Wiesz co mam pomysł. Ucieknijmy  gdzieś razem. Nie wytrzymam chwili bez ciebie. Nie teraz jak dopiero cię odzyskałem.
- Justin, to nie ma sensu. Proszę cię. To koniec.
- Melody nie mówisz chyba poważnie ?!- usłyszałam jego srogi głos.
- Przykro  mi- tymi słowami zakończyłam rozmowę.
**********
Niespodzianka ! Napisałam nowy rozdział ! Boże płacze przy nim jak głupia. Wydaję mi się, że jest jednym z najlepszych. Żeby wam nie przedłużać, liczę na wasze komentarze :) Kocham was ! <3 Marta dziękuję, że natchnęło mnie dzięki tobie znowu do napisania. Ten o to najdłuższy rozdział jest dedykowany Tobie i twojej przyjaciółce <3 Dziękuję ! Kocham was ! <3

Rozdział 46



            Wzięła mój telefon i wyszła z domu. Och ta Sam, czy ona kiedykolwiek coś ze mną ustali. To już chyba u nas rodzinne. Rozejrzałam się po jej pokoju. Trochę tu się pozmieniało, podczas jej pobytu. Na ścianie koło łóżka wisiały plakaty, lecz nie były one z idolami nastolatek jak to często bywa, na nich widniały zespoły i solowi artyści rockowi, ale jednak nie zabrakło tam gwiazd z naszych ulubionych seriali. Ściany w jej pokoju były w  kolorach czarno-czerwonych. Nawet nie wiem kiedy ona je przemalowała. Zadziwia mnie ta dziewczyna. Moim oczom oczywiście nie uszły porozrzucane po całym pokoju ubrania, lecz najwięcej ich było na krześle. To jest kolejna nasza wspólna cecha, chociaż nasze mamy zawsze się na nas wydzierały za te rzeczy walające się po pokoju. Miałyśmy bardzo miłe wspólne dzieciństwo. Najbardziej mnie cieszyło, że do dzisiaj utrzymujemy ze sobą kontakt i wspaniale się ze sobą dogadujemy. Traktuję ją jak siostrę, a jednocześnie jak najlepszą  przyjaciółkę. Tak myśląc o stosunkach pomiędzy mną, a moją kuzynką wyszłam z jej pokoju i udałam się do swojego.  Tam postanowiłam się przebrać w cieplejsze ubrania gdyż koniec października, a początek listopada nie należał już do najcieplejszych. Ubrałam się w taki zestaw. Postanowiłam, że się przejdę, gdyż samej w domu mi się nudzi. Narzuciłam na siebie tylko płaszcz i wyszłam na dwór. Nie myliłam się co do pogody, bo chłodny wiatr powodował u mnie nie miłe dreszcze. Stwierdziłam, że na długi spacer coś mi się nie zaniesie, więc wstąpiłam po drodze do mojej ulubionej kawiarenki. Zamówiłam sobie tam ciepłą herbatę na rozgrzanie i do tego ciepły kawałek szarlotki. Siedziałam tak sama pijąc i zajadając się, gdy nagle  ktoś się do mnie przysiadł. To był Martin.
- Cześć. Co ty tu robisz?- zapytałam, dając wcześniej mu buziaka w policzek na przywitanie.
- Byłem u ciebie w domu, ale tam cię nie zastałem, więc pierwszym miejscem, do którego się udałem w poszukiwaniu ciebie  to tu. Jednak się nie myliłem. Czy coś się stało, jesteś jakaś inna?
- Inna? Wydaję ci się, wszystko jest okej.
- Dlaczego twój telefon ma Sam?
- O boże, kompletnie o nim zapomniałam. Pożyczyłam jej go, bo... skończyła się jej kasa na koncie.
- Do kogo wy kobiety tak wydzwaniacie? -uśmiechając się powiedział, po czym dodał- bo na pewno nie do mnie.
-No to już nasza słodka tajemnica.
            Siedzieliśmy tak dopóki nie skończyłam jeść swojej szarlotki i pić herbaty. Miło spędziliśmy czas, śmiejąc się, rozmawiając na różne tematy z taką swobodą jak nigdy. Gdy już mieliśmy wychodzić z kawiarenki, wcześniej płacąc za posiłek, wpadliśmy na zdyszaną Sam. Ta natomiast kiedy zobaczyła mnie z Martinem, posłała mu srogie spojrzenie i biorąc mnie za rękę, pociągnęła w stronę czekającej taksówki, w którą mnie za chwilę wpakowała. Martin stał tak zdziwiony, że nie mógł się ruszyć, a co dopiero coś powiedzieć. Sam coś do niego krzyknęła, lecz nie usłyszałam co, lecz po chwili zdyszana usiadła obok, po czym samochód ruszył. Dałam jej trochę odetchnąć, po czym się na nią wydarłam, ona już była na to przygotowana.
- Co ty sobie do cholery wyobrażasz?! Ciągniesz mnie jak szmacianą lalkę do taksówki bez słów wyjaśnień?! Co ty kombinujesz?! I co powiedziałaś Martinowi?! Boże dziewczyno coś ty znowu wymyśliła?!
- Melody, ogarnij się okej. Robię to dla ciebie i chociaż raz na mnie nie wrzeszcz,  bo twoja kochana Samanta, wymyśliła coś co pomorze uratować twój związek.
-Jak nic się nie psuje pomiędzy mną, a Martinem?!
- Dziewczyno nie mówię o nim.
- Tylko nie mów, że... - wzięłam oddech- ty chyba zwariowałaś do reszty. Niech pan się zatrzyma, chcę wysiąść.
Jednak kierowca nawet nie drgnął.
- Melody myślisz, że jestem taka głupia. Ten pan ma wyraźnie powiedziane, że nie ma cię słuchać, a i nawet nie próbuj wysiadać jak będziemy stali na światłach czy coś. Drzwi są zablokowane.
- Nie no, ty już kompletnie oszalałaś.
- Teraz mogę ci powiedzieć, co masz zrobić?
- Ty nie będziesz mi mówić co mam robić i to jeszcze w związku z nim!
-Chyba rano miałaś inne zdanie. Staram ci się pomóc.
- Dobra jak już musisz to powiedz mi jaki jest twój plan.
- Jaka łaska, ale i tak ci powiem, więc...
         Sam powiedziała co mam zrobić  i że jedziemy na lotnisko. Z jej opowieści wywnioskowałam, że to będzie ostatnia moja szansa, jeżeli chcę być naprawdę szczęśliwa. Dowiedziałam się, że Justin nic o jej pomyśle nie wie. Głównymi pomysłodawcami oraz osobami, które brały i nadal biorą w tym udział to rodzeństwo Beadles i Sam. No po prostu nie wierzę. Wiem, że robię źle w stosunku do Martina, lecz sam kiedyś mi powiedział, że najważniejsze żebym była szczęśliwa. Mam nadzieję, iż cały plan Sam wyjdzie mi na dobre. Czasami naprawdę jestem okropną egoistką. Teraz tylko muszę wykonać zadanie. Gdy dojechaliśmy już na lotnisko, Sam po informowała mnie, że mam mało czasu na ponowne bycie z Justinem. Nie biorąc torebki, wybiegłam z samochodu jakby mnie coś poraziło. Gdy znalazłam się na hali, w głośnikach usłyszałam, że :
" Pasażerowie lotu nr 125 z Warszawy do Los Angeles proszeni są do odprawy .."
Dalej już nie słuchałam, pobiegłam w stronę odpraw. Zauważyłam, że stoi  w kolejce jakiś chłopak z full capem na głowie. Podbiegłam do niego, odwróciłam się  go w swoją stronę i okazało się, że to nie był on. Przeprosiłam chłopaka i z zawiedzioną miną miałam już kierować się do wyjścia, gdy ktoś chwycił mnie za dłoń i wypowiedział moje imię. Poczułam, jak moje serce  nachodzi ogromne ciepło, wszystko we mnie wiruję, a na mojej twarzy pojawia się uśmiech,  który za chwilę opadł.
- Justin, proszę nie wyjeżdżaj- wdech- zostań- wydech- nie chcę, ale -wdech- czuję-wydech- dobra dość. Kocham cię!
         Te ostatnie dwa słowa wręcz wykrzyczałam, czułam, że po policzkach spływają mi hektolitry łez. Ludzie, którzy stali nieopodal nas patrzeli na nas  z zainteresowaniem.  Nie czekając dłużej na jego reakcje, po prostu go pocałowałam. Znowu poczułam jego wargi. Teraz moja głowa wariowała od natłoku różnorodnych myśli, w środku wszystko we mnie buzowało. Odsunęłam się od niego, spoglądając mu w oczy zauważyłam zero reakcji. Tego najbardziej się bałam. Uśmiech, który się nie dawno  tak szybko pojawił, teraz tak szybko zniknął, a Justin nadal stał i nie okazywał nic. Zero. Pustka. Wzięłam oddech i  powiedziałam, a wręcz wyszeptałam:
-Przepraszam.
I już miała skierować się z powrotem do wyjścia, kiedy usłyszałam.......
*********
Napisałam dla was kolejny rozdział pod napływem weny. Co prawda kończą mi się ferie, ale obiecuję, iż kiedy znowu zacznę chodzić do szkoły to znowu coś napiszę. Sądzę, że rozdział mi się jako tako udał. Nie wiem jak wy go ocenicie, ale proszę jeżeli jakakolwiek osoba go przeczyta, aby dała komentarz co o nim sądzi i czy w ogóle go czyta. Mam nadzieję, że komentarzy będzie więcej niż zawsze. To zawsze powoduję uśmiech i czuję, że mam dla kogo pisać. Pewnie większość z was ma blogi, więc wie co oznacza każdy jeden komentarz, nieważne z jaką treścią powoduję ogromne ciepło w serduchu. Kocham was i to ogromnie, to wy powodujecie, że nadal piszę. Dziękuję wam za wszystko <3